Kategorie
Artykuły

Ofiara – więzień przeszłości. (+ AUDIO)

15 min

Ofiara – więzień przeszłości.

Kliknij 'play’ by odsłuchać nagranie.

Najpotężniejsze więzienie tworzymy sami dla siebie we własnych głowach – Dr Edith Eger.

Wielu z nas utożsamia los z bezdusznym graczem. Zdani na jego łaskę otrzymujemy wciąż nowe karty, nigdy nie wiedząc czy dopisze nam szczęście czy będziemy mieli pecha. Gdy mamy dobrą passę robimy zakłady, spekulujemy, ryzykujemy, a nawet podbijamy stawkę, próbując ugrać jak najwięcej. Zdarza się jednak, że pomimo usilnych starań i najszczerszych chęci wylosowujemy kartę, która w jednej chwili wywraca nasze życie do góry nogami – a czasem – całkowicie blokuje nam ruch. Jak sobie radzić w sytuacjach, gdy los stawia nas przed wyzwaniem przekraczającym nasze najczarniejsze obawy?

Z tymi i podobnymi pytaniami zmierzyła się w swoich książkach wybitna psycholożka dr Edith Eger. Sama Eger jest osobą niezwykłą. Od małego trenowała balet i gimnastykę artystyczną, dostała się nawet do reprezentacji olimpijskiej. Jej dobrze zapowiadającą się karierę brutalnie przerwała II wojna światowa. W wieku szesnastu lat, ze względu na żydowskie pochodzenie, została wraz z rodziną wywieziona z Koszyc do Auschwitz, gdzie tuż po przyjeździe, na jedno skinienie oficera SS, straciła w komorze gazowej oboje rodziców. W obozie spędziła rok, każdego dnia ocierając się o śmierć. W chwili wyzwolenia, została znaleziona przez amerykańskiego żołnierza w stosie martwych, rozkładających się ciał. Kilka lat po zakończeniu wojny, jako świeżo upieczona mężatka i matka, postawiła wszystko na jedną kartę i wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, gdzie bez znajomości języka i grosza przy duszy rozpoczęła nowe życie. By się utrzymać, zatrudniła się jako szeregowy pracownik w fabryce. Na skutek własnej pracowitości, determinacji, pomocy życzliwych ludzi i przychylnych zbiegów okoliczności w wieku czterdziestu lat rozpoczęła studia psychologiczne, a w wieku pięćdziesięciu obroniła doktorat (i to z wyróżnieniem!). Po dziś dzień (a ma już ponad dziewięćdziesiąt lat) jest czynną psycholożką, prelegentką i dumną matką, babcią i prababcią. Swoją drogę ku fizycznemu i psychicznemu odrodzeniu opisała w poruszającej książce pt.: Wybór, natomiast lekcje, które wyciągnęła z tej trudnej i niezwykłej podróży, zawarła w książce Dar.

Dlaczego ja?

Dr Eger otwiera swoje rozważania odwołując się do uniwersalnego ludzkiego doświadczenia, a mianowicie, że nie wszystko w życiu układa się zgodnie z planem. Kiedy przydarzają nam się sytuacje nad którymi nie mamy kontroli – tracimy zdrowie, związki, bliskie osoby, pracę, majątek, wolność, szanse czy marzenia, często w pierwszym odruchu pytamy: „Dlaczego ja? Dlaczego ze wszystkich istot na ziemi, akurat mnie spotkało to nieszczęście?”. I choć jest to całkowicie naturalna i zrozumiała, ludzka reakcja, na dłuższą metę, nie warto zbyt mocno się do niej przywiązywać. Oto kilka powodów dlaczego.

Przede wszystkim przywiązując się do pytania: „Dlaczego ja?” pielęgnujemy w sobie opór wobec tego, co i tak już się wydarzyło. Mimo, iż wiemy, że klamka zapadła i czasu nie da się odwrócić, rękami i nogami wzbraniamy się przed tym, by przyjąć to do wiadomości. Ta postawa nie wynika z ignorancji czy braku świadomości, ale z tego, że nie czujemy się na siłach by udźwignąć realność i nieodwracalność poniesionej straty. Uczucie bezsilności, niedowierzania, szoku i rozczarowania jest tak silne, że nie potrafimy zrobić ani kroku dalej. Rzecz w tym, że opierając się temu, co i tak już zaistniało, koncentrujemy uwagę jedynie na tym, czego nie mamy lub czego nie możemy zmienić, czyli na niedostatku i braku – zauważa dr Eger. A gdy niedostatek i brak pewnie rozsiądą się w naszej życiowej przestrzeni, nieświadomie wchodzimy w tryb ofiary.

Mentalność ofiary

Zauważmy, że ofiara jest silnie przekonana o tym, że nie ma nic do powiedzenia, nic nie może. Postrzega siebie jako całkowicie zależną od osób i okoliczności, które zdeterminowały jej los. Negując swój wpływ na własne życie, odcina się od wrodzonej wewnętrznej siły, utykając w pajęczynie bezradności i strachu. W efekcie, czuje się mentalnie ubezwłasnowolniona, osaczona, spętana i pozbawiona sprawstwa. Rozżalona na przeszłość i przerażona przyszłością odwraca się od teraźniejszości, uporczywie deliberując nad tym, jakby to było, gdyby jej życie potoczyło się inaczej. Bo może gdyby wybrała lepiej, zrobiła więcej i pragnęła bardziej, to zaistniała sytuacja nigdy nie miałaby miejsca…? Obwiniając się za rzeczy, na które nie miała i nie mogła mieć wpływu, grzęźnie w patologicznym poczuciu winy, kuląc się pod ciężarem własnych oskarżeń.

Nietrudno sobie wyobrazić, że tego typu narracja może doprowadzić na skraj emocjonalnego, psychicznego i fizycznego wyczerpania, które, w najczarniejszych chwilach rozpaczy, może zakwestionować nawet sens życia. Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że proces ten zachodzi w warstwie naszych przekonań, a te można przeformułować i zmieniać. Zanim jednak do tego przejdziemy, w pierwszej kolejności przyjrzyjmy się, na jakim gruncie miały szansę wyrosnąć.

Nic się nie stało

Jednym z ważniejszych czynników programujących nasze przekonania o sobie i o otaczającym nas świecie jest kultura i wychowanie. Już od najmłodszych lat uczeni jesteśmy, by w chwilach trudności zaciskać zęby, brać się w garść i nie okazywać „słabości”. Przez słabość rozumiany jest najczęściej płacz czy smutek w reakcji na fizyczny bądź emocjonalny ból. Zauważmy, że gdy dziecko uderzy się i wybuchnie płaczem, często tulimy je powtarzając: „Nie płacz, już nie boli” albo „Nic się nie stało”. Słowa te wypowiadane są w jak najlepszej wierze i mają na celu odwrócić uwagę dziecka od zaistniałego bólu. Problem w tym, że zdarte kolano czy świeżo nabity siniak naprawdę bolą a płacz jest naturalną, emocjonalną reakcją na ten ból. Podobnie jest wtedy, gdy ktoś sprawi nam przykrość – a psychiczne siniaki potrafią nieraz boleć bardziej niż te fizyczne. Jeżeli w tego typu momentach ktoś, u kogo szukamy wsparcia, mówi nam „nie przejmuj się” albo – co też często się zdarza – „przestań się mazać” czy „weź się w garść”, wszelka dyskusja na temat tego co przeżywamy zostaje ucięta. Ostatecznie, z tego typu sytuacji zamiast z poczuciem zrozumienia, pokrzepienia i otuchy, wychodzimy z poczuciem wstydu, upokorzenia i odrzucenia[1].

Powtarzalność owych reakcji w szkole, w domu i na przysłowiowym podwórku, od małego programuje nas, by nie tylko wypierać doznawany ból, ale i zaistniałe pod jego wpływem emocje. Tym samym, uczymy się, że na przeżywanie smutku nie ma miejsca a łączenie się z bólem jest niedozwolone i społecznie nieakceptowane. Dodatkową kwestią jest nasza wyuczona bezradność względem zewnętrznych, mało empatycznych sił, które nie tylko pozostają głuche na nasze nawoływania i potrzeby, ale dyktują nam jak mamy się zachowywać, co mamy czuć, co nam wolno, a czego nie wypada. W ten sposób uczymy się, że aprobata ważnych dla nas autorytetów jest ważniejsza niż bycie w kontakcie z tym, co naprawdę przeżywamy.

Zaniedbanie naszych potrzeb i supresjonowanie emocji na tak podstawowym i wczesnym etapie życia, ma swoje daleko idące konsekwencje. W rezultacie zatracamy nie tylko uczucie jedności i integralności z własnym ciałem, ale również umiejętność identyfikowania, nazywania i przeżywania emocji, które tu i teraz są naszym doświadczeniem. Zamiast pochylić się nad własnym bólem, by go przeżyć, uznać i uwolnić, odwracamy lub odcinamy się od niego, skupiając się jedynie na rozwiązaniach. I choć umiejętność ta jest niezwykle cennym zasobem, który przywraca nam poczucie sprawstwa i zaskarbia społeczną aprobatę, to pod względem emocjonalnym pogłębia stres i uczucie osamotnienia[2].

Moja wina

Drugim ważnym czynnikiem, o którym warto wspomnieć, jest wiara we współistnienie przeciwstawnych sił dobra i zła. Niemal wszystkie religie i kultury świata wierzą, że grzech i zło powinny zostać potępione a sprawca ukarany, zarówno na tym jak i na tamtym świecie[3]. System oceniania i wyrażania aprobaty za zachowania spełniające oczekiwania ważnych dla nas autorytetów (takich jak rodzice, dziadkowie, nauczyciele, duchowni czy rówieśnicy) oraz karania za wszelkie odstępstwa od przyjętych norm i zasad jest powszechny w każdym środowisku i w każdym czasie.

W wyniku takiego warunkowania, w głowach wielu z nas wciąż  pokutuje fałszywe przekonanie, że na nagrodę trzeba zasłużyć, a za błąd należy się kara. Idąc tym tokiem rozumowania, nieopatrznie możemy dojść do wniosku, że skoro spotkało nas nieszczęście, to musieliśmy sobie na nie „zasłużyć”. Zawsze mogliśmy być przecież bardziej spostrzegawczy, wcześniej wychwycić symptomy, lepiej się odżywiać, więcej odpoczywać, mniej pracować, więcej czasu spędzać z rodziną, mniej się kłócić, więcej pomagać, mniej narzekać czy bardziej cieszyć tym, co mamy. Narastające w wyniku takiej narracji poczucie winy często przybiera postać pokuty, nienawiści do samego siebie i negowania siebie – pisze w Technice uwalniania David R. Hawkins[4]. W rezultacie, nasza samoocena leci na łeb na szyję, a poczucie zagrożenia, winy i wstydu jeszcze mocniej utwierdza nas w przekonaniu o naszej bezwartościowości[5].

Tylko ja mam zawsze pod górkę

Trzecim częstym przekonaniem, o którym warto wspomnieć, jest nasze przeświadczenie o tym, że jesteśmy w naszych zmaganiach odosobnieni[6]. Zauważmy, że kiedy doświadczamy poważnej straty lub trudności bardzo często nawykowo zamykamy się w obrębie obsesyjnych myśli na jej temat. W owych momentach nasz świat się kurczy a widzenie zawęża, nie pozostawiając miejsca na nic innego. To z kolei sprawia, że wpadamy w samonapędzającą się spiralę negatywnych myśli i emocji, z którymi z czasem zaczynamy się utożsamiać. Zaczyna nam się wtedy wydawać, że tylko nam życie rzuca kłody pod nogi, podczas gdy wszystkim innym układa się lepiej. Taki stan umysłu nie tylko potęguje poczucie wyobcowania, spętania i niezrozumienia, ale napawa gniewem i urazą. W rezultacie, wycofujemy się do wewnątrz, izolując od świata i ludzi zupełnie nie zdając sobie sprawy, że stan oddzielenia jeszcze bardziej napędza przykre uczucie bezwartościowości[7].

Mając na uwadze, co powyżej nie powinno nas dziwić, że w obliczu życiowego wyzwania lub trudnej do uniesienia straty, te wszystkie przekonania (a jest to zaledwie czubek góry lodowej) ściągają nas w dół w czarną otchłań beznadziei i rozpaczy. Jeżeli w tym stanie zbyt mocno zafiksujemy się na poczuciu braku, niedostatku, krzywdy i niesprawiedliwości, istnieje duże prawdopodobieństwo, że rozpali się w nas gniew.  

Gniew a złość

W tym miejscu warto zaznaczyć, że gniew zasadniczo różni się od złości. Złość, to jedna z podstawowych emocji, w które wyposażyła nas natura. Pojawia się w uzasadnionych przypadkach – najczęściej w reakcji na zagrożenie, niesprawiedliwość, złe traktowanie lub pogwałcenie naszych granic. Czasem bywa jedyną właściwą reakcją na czyjeś niewłaściwe zachowanie. Złość dodaje odwagi i umożliwia samoobronę. Ma też w sobie twórczy potencjał motywujący nas do działania, rozwoju i osiągania zamierzonych celów.

Gniew niesie ze sobą zupełnie inne jakości. Pojawia się w reakcji na frustrację wynikającą z niezaspokojenia naszych potrzeb, oczekiwań czy ambicji, słowem wtedy, gdy nie dostajemy tego, czego pragniemy. Sytuacja staje się szczególnie trudna, kiedy tracimy to, co dla nas ważne. W owych chwilach nasz żal często przeradza się we wściekłość, która – jak pisze Hawkins – może być projektowana nie tylko na świat zewnętrzny, społeczeństwo czy poszczególne osoby, ale również na Boga, którego obarczamy odpowiedzialnością za naturę wszechświata[8]. Energia gniewu napędza takie zachowania i stany jak zemsta, znieważanie, oburzenie, furia, zazdrość, pamiętliwość, niechęć, nienawiść, pogarda, irytacja, kłótliwość, wrogość, sarkazm, niecierpliwość, frustracja, krytycyzm, agresja, przemoc czy obrażanie się[9] – dodaje Hawkins.

Trzeba przyznać, że dla osoby tkwiącej w trybie ofiary owa mieszanka może wydawać się niezwykle kusząca. Wysycony energetycznie gniew nie tylko kompensuje bezradność, ale daje złudne poczucie siły. Na fali gniewu, ofiara wreszcie może działać, wreszcie może upomnieć się o swoje, wreszcie może pomścić własną krzywdę. I choć na dłuższą metę, działanie na bazie tej energii przynosi więcej szkody niż pożytku, jest jednocześnie źródłem wielu satysfakcjonujących korzyści, z których wcale nie tak łatwo zrezygnować.

Korzyści wtórne

Osoba uwięziona w trybie ofiary, pod wpływem gniewu, często wychodzi z założenia, że skoro spotkała ją krzywda wszystko jej się należy i o nic nie musi się starać. To wygodna strategia, aby nie tylko folgować własnym zachciankom i przymykać oko na słabości, ale też rozgrzeszać własne lenistwo i niechęć do podejmowania zmian.

Kolejną korzyścią jest zrzucenie z siebie odpowiedzialności za własne wybory. Wchodząc w męczeńską rolę cierpiętnika, ofiara podświadomie wysyła światu komunikat: „cierpię, dlatego sama nic nie mogę a ty musisz mi pomóc”. W ten sposób, nie tylko wymusza na innych opiekę, uwagę i zainteresowanie, ale eksploatuje cudze zasoby, nie dając wiele w zamian, albo zgoła nic.

Innym ważnym benefitem, jest prawo do zadośćuczynienia, które w tych okolicznościach, najczęściej przybiera formę zemsty. Zafiksowana na własnej krzywdzie ofiara, miękko wchodzi w rolę sędziego, dla którego priorytetem numer jeden staje się dotkliwe ukaranie sprawcy (czytaj: wyrównanie rachunków). Cena, często, nie gra roli.

Wyjść z trybu ofiary

Jak się łatwo domyślić, nie tędy droga. Gniew nie gwarantuje nic więcej ponad chwilową satysfakcję. Roszczeniowa postawa wobec życia uniemożliwia wzrost i rozwój naszego potencjału, czyniąc z nas biernych, zgorzkniałych i wiecznie niezadowolonych egocentryków. Zemsta – z ofiar – przeistacza nas w oprawców. I to nie byle jakich, bo takich, którzy działają w imię „wyższego dobra”, w imię sprawiedliwości. A skoro słuszność stoi po naszej stronie, jesteśmy w stanie zracjonalizować sobie każde, nawet najbardziej haniebne zagranie.

Wychodzi więc na to, że ani ucieczka, ani zemsta, ani najbardziej wyrafinowana nagroda nie są w stanie odwrócić biegu zdarzeń, zrekompensować poniesionej straty, uśmierzyć bólu i zagwarantować wewnętrznego spokoju. Wręcz przeciwnie – jedyne, co powodują to więcej cierpienia, więcej ofiar i więcej gniewu. Dlatego dr Eger z całą mocą przekonuje nas, że nie jesteśmy ani niewolnikami ani ofiarami zaistniałych okoliczności. Na to, co nas spotyka często nie mamy wpływu, ale mamy wpływ na to, jak zareagujemy. Cierpienie jest uniwersalną kwestią – zaznacza – ale w tryb ofiary wchodzimy z własnej, nieprzymuszonej woli. Co zatem możemy zrobić by się z niego wyrwać lub go uniknąć?

Opłakać ból

W pierwszej kolejności musimy uznać i zaakceptować to, co nas spotkało. Nie ma innej drogi ku wolności – podkreśla dr Eger. Wymaga to od nas świadomego zwrócenia się ku przeszłości, dotknięcia bolesnej dla nas straty i uwolnienia wszystkich związanych z nią emocji. Proces ten nosi nazwę żałoby. Kiedy uznamy, opłaczemy i zaakceptujemy, że pewne aspekty w naszym życiu bezpowrotnie potoczyły się tak, a nie inaczej, kiedy nazwiemy i pozwolimy wybrzmieć wszystkim uczuciom związanym z poniesioną stratą, nasza naturalnie zaistniała złość, która również jest elementem tego procesu, ustąpi temu, co skrywa pod spodem. Może to być strach, smutek, wstyd, poczucie winy, żal lub jakiekolwiek inne uczucie. Mimo, iż kontakt z nieprzyjemnymi uczuciami jest trudny, nie warto się go obawiać ani przed nim wzbraniać. Uczucia mają to do siebie, że nie są niczym trwałym. To skumulowana energia, która dąży jedynie do tego, by się rozładować. Jeśli jej na to pozwolimy, rozpuści się lub wypali, przywracając nam początkowo kruchy, a potem coraz większy spokój.

Ważne, aby pamiętać, że opłakiwać możemy zarówno to, co już się wydarzyło, jak i to, co z jakiś względów nie miało szans się wydarzyć. Sama Eger, aby uwolnić i zaakceptować przeszłość, płakała nie tylko nad brutalną rzeczywistością obozów śmierci, stratą ukochanych rodziców, pierwszej miłości i zdrowia, ale również nad zaprzepaszczoną przez wojnę karierą baletnicy. Uświadomiła to sobie, wiele lat później, patrząc na wnuczkę pozującą do zdjęcia w baletkach. Oprócz dumy i radości, poczuła jednocześnie przeszywający ból, gniew, smutek a nawet zazdrość, które były związane z utratą jej własnego, niezrealizowanego marzenia. 

Uwolnienie trudnych emocji związanych z ważną dla nas stratą ma szansę doprowadzić nas do ostatniego, najtrudniejszego etapu, czyli do przebaczenia sobie – konkluduje dr Eger. Zaakceptowanie siebie takimi, jakimi jesteśmy naprawdę – czyli ze wszystkimi naszymi słabościami, niedociągnięciami, niedoskonałościami i ograniczeniami jest o tyle trudne, że wymaga od nas kontaktu z najbardziej destrukcyjnymi uczuciami, którymi są wstyd i poczucie winy. To ogromne wyzwanie i wymaga od nas nie lada wysiłku. Jeśli nie jesteśmy w stanie zrobić tego o własnych siłach, warto zgłosić się po wsparcie terapeuty.

Nic co ludzkie nie jest nam obce

To, co tu i teraz może nas pocieszyć, to nasze wspólne człowieczeństwo. Choćbyśmy przeszli świat wzdłuż i wszerz, nie znajdziemy człowieka, który jest doskonały i podejmuje same dobre decyzje. Idealni ludzie zwyczajnie nie istnieją. Każdy odczuwa frustrację, bezsilność i lęk, gdy jego świat chwieje się w posadach. W każdym rodzi się sprzeciw i gniew, gdy odbiera mu się to, na czym mu zależy. Każdy odczuwa upokorzenie i wstyd, gdy zostaje wykorzystany czy odepchnięty. Każdy też, od czasu do czasu, wchodzi w tryb ofiary, pławiąc się w korzyściach z tego płynących. Jednak nasze człowieczeństwo również nas do czegoś zobowiązuje – do wzięcia odpowiedzialności za siebie i swoje wybory.

Dobitnie napisał o tym austriacki psychiatra i psychoterapeuta oraz były więzień Auschwitz, Victor Frankl. W jego książce Człowiek w poszukiwaniu sensu, czytamy:

W obozach koncentracyjnych (…) byliśmy świadkami tego, jak wielu z naszych towarzyszy zachowywało się jak świnie, podczas gdy inni postępowali niczym święci. Człowiek ma możliwość wyboru każdej z postaw; to którą z nich urzeczywistni, zależy wyłącznie od jego osobistej decyzji, a nie okoliczności.[10]

Zdaje się, że osobom po tak nieludzkich przejściach możemy uwierzyć. Tym bardziej, że mówią jednym głosem. Zarówno Victor Frankl jak i Edith Eger, pomimo swoich doświadczeń z Auschwitz, zgodnie twierdzą, że wybór mamy zawsze. Kiedy los rzuca nam na stół trudną kartę możemy rwać włosy z głowy, obrażać się na Boga, szukać kozła ofiarnego i mścić się za poniesioną krzywdę, albo – możemy spróbować wykorzystać to trudne rozdanie, by podnieść swoje umiejętności, czegoś się nauczyć i stać się lepszym graczem i…lepszym człowiekiem.

W świadomym podejmowaniu działań może nam pomóc jasne określenie naszych intencji (czyli odpowiedź na pytanie: „Co chcę zrobić?”) i motywacji (czyli odpowiedź na pytanie: „Po co to robię?”). Jeśli będziemy wobec siebie szczerzy, z łatwością odróżnimy czy kieruje nami pragnienie odzyskania wewnętrznej wolności czy potrzeba mściwego odwetu.

Co teraz?

Zamknięcie wrót przeszłości oraz wzięcie odpowiedzialności za siebie i swoje wybory, umożliwia nam coś jeszcze – dodaje dr Eger – przeformułowanie pytania: „Dlaczego ja?” w: „Co teraz?” – co całkowicie zmienia zasady gry.

Pytanie: „co teraz?” to dźwignia, która kotwiczy nas w teraźniejszości i przywraca poczucie sprawstwa. W ten sposób, automatycznie przestajemy koncentrować się na niedostatku i braku a skupiamy na tym, co tu i teraz możemy zrobić. Czasami, ku naszemu zdziwieniu odkrywamy, że mamy do dyspozycji więcej opcji niż, z pozoru, mogłoby się wydawać. Czasami, jedyne co nam pozostaje, to wybór naszej postawy. Nikt nie oczekuje od nas, że będziemy niczym święci, ale – jak uczy historia – nie warto być również świnią. Jeśli wypośrodkujemy pomiędzy tymi dwoma skrajnościami wyjdzie na to, że wystarczy być przyzwoitym.


[1] Dr Kristin Neff, Jak być dobrym dla siebie. Wydawnictwo Studio Astropsychologii, Białystok 2018

[2] Dr Kritin Neff., op. cit.

[3] Richard Rohr, Oddychając pod wodą. Wydawnictwo Charaktery, 2017

[4] David R. Hawkins, Technika uwalniania. Wydawnictwo Virgo, Warszawa 2015

[5] Dr Kritin Neff, op., cit.

[6] Dr Kristin Neff, op., cit.

[7] Tara Brach. Radical Acceptance: Embracing Your Life with the Heart of a Buddha, Bantam Books, New York 2003, za: Kristin Neff, Jak być odbrym dla siebie. Wydawnictwo Studio Astropsychologii, Białystok 2018, s. 102

[8] David R. Hawkins, op., cit., s. 103

[9] David R. Hawkins, op., cit., s. 155

[10] Victor E. Frankl, Człowiek w poszukiwaniu sensu. Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2009, s. 197

Przeczytaj także

Niewdzięczna rola świadka.
Czy wewnętrzny krytyk beszta nas z miłości?
Wypaleni.