Kategorie
Artykuły

Ziemia – ojczyzna ludzi. Refleksja o najświętszej racji, sensie życia i ludzkiej solidarności. (+ AUDIO)

15 min

Ziemia – ojczyzna ludzi. Refleksja o najświętszej racji, sensie życia i ludzkiej solidarności. 

Kliknij 'play’ by odsłuchać nagranie.

Wszyscy astronauci zgodnie twierdzą, że widok Ziemi z kosmosu nie posiada sobie równych. Otoczona niebieską poświatą i nieskończonym bezkresem gwiazd, wzbudza niekłamany zachwyt i łzy wzruszenia nawet wśród największych twardzieli. Kolejnym, ciekawym spostrzeżeniem jest malejące – wraz z rosnącą liczbą kilometrów – poczucie odrębności. Im wyżej w górę, tym szybciej granice zaczynają się zacierać. Na pokładzie stacji kosmicznej astronauci czują się nie tyle obywatelami konkretnego kraju, co wystrzelonymi na orbitę Ziemianami. Uczucie jedności, solidarności i braterstwa potęguje przepastna czerń kosmosu, na tle której ziemskie życie wydaje się porażająco kruche i nietrwałe. Wszelkie podziały, wojny i konflikty – z tej kosmicznej perspektywy – wydają się czystym szaleństwem. 

Tak to wygląda tam, na górze. Natomiast tu, na dole, sytuacja prezentuje się zupełnie inaczej. Im bliżej powierzchni Ziemi, tym mocniej obraz różnicuje się, a perspektywa zawęża. Z każdym kilometrem rozróżniamy coraz więcej kształtów, linii, wzorów i kolorów. Zaczynamy dostrzegać granice, rozróżniać języki, wyodrębniać kultury, identyfikować tradycje, definiować religie i określać światopoglądy. Kiedy nasze stopy zetkną się z ziemią, nasz kadr ostatecznie precyzuje się i domyka. Otrzymujemy konkretne imię, nazwisko, obywatelstwo, przynależność etniczną, wygląd i cechy osobowościowe, które – wraz z rozmaitymi doświadczeniami i czynnikami środowiskowymi – kształtują nasze subiektywne spojrzenie na świat.

Biorąc pod uwagę, że Ziemię zamieszkuje blisko 8 miliardów ludzi, a każdy z nas jest jedyny w swoim rodzaju, nietrudno domyślić się, że wersji rzeczywistości otrzymamy tyle, ile jest ludzi na świecie. A zatem, kiedy przyjdzie nam je ze sobą zestawić i porównać, będą się od siebie różnić nawet wtedy, gdy będą opisywać te same zjawiska. I tak, największe uznanie wywołają w nas te wersje, które okażą się najbardziej zbliżone do naszych. Podobne ujęcie tematu, rozłożenie akcentów i wyostrzenie kontrastów, samoistnie wzbudzi w nas poczucie zrozumienia i solidarności.

Zdarzą się jednak osoby, których postrzeganie wykroczy poza nasze standardy. W tych sytuacjach możemy zareagować na dwa sposoby: podejść do nich z ciekawością i otwartością lub wzgardliwie odrzucić. Jeżeli zadamy sobie trud, by poznać kontekst, historię oraz zamysł autora, istnieje duża szansa, że docenimy atypowy i nieszablonowy charakter jego spojrzenia na świat (a przynajmniej zrozumiemy, skąd się wziął). Taka postawa stworzy dodatkową przestrzeń do twórczej dyskusji, która ma szansę wzbogacić obie strony.

Niestety, dużo częściej, kiedy coś nie mieści nam się w głowie, lub zwyczajnie do nas nie przemawia, mamy tendencję do osądzania i wchodzenia w pozycję arbitra. Najczęściej kończy się na tym, że forsujemy własną wersję rzeczywistości, zarzucając innym fałsz. I to jest ten magiczny moment, w którym do akcji – cała na biało – wkracza „wyższość moralna”. Nakładając na rzeczywistość czarno-biały filtr upraszcza, porządkuje i ujednolica obraz, nie pociągając za sobą zmiany perspektywy. Za jej sprawą jedne kontrasty wyostrzają się, a inne – zanikają. Umiejętnie manipulując światłem i ostrością wydobywa na pierwszy plan tylko te elementy, które z jej perspektywy wydają się istotne, a całą resztę spowija szarym milczeniem. Dzięki tym zabiegom otrzymana wersja staje się – cytując Koterskiego – „jedyną, świętą  i najmojszą”. Problem w tym, że ocierając się o „świętość,” często bezwiednie, sankcjonujemy przemoc.

Manifestujemy ją w przeróżny sposób – myślą, słowem i uczynkiem – zarówno w codziennych relacjach, jak i na obywatelskim poziomie. (Kto jest bez winy, niechaj pierwszy rzuci kamieniem). Zaczyna się od niewinnych uwag, ocen, przewracania oczami i zniecierpliwionych cmoknięć, które stopniowo przeradzają się w coraz śmielsze i bardziej napastliwe komentarze. W miejsce rzeczowych argumentów pojawiają się nieprzyjemne epitety, pod wpływem których atmosfera szybko się zagęszcza, a emocje wzbierają na sile. Gdy osiągną poziom krytyczny, dochodzi do bitwy na mniej lub bardziej wiarygodne argumenty, przy czym żadna ze stron nie słucha, a jedynie próbuje się bronić, intensyfikując atak. I kiedy tak awanturujemy się w najlepsze o wyższość własnych racji nad innymi, wspólnymi siłami tworzymy opłakany obraz naszej współczesnej, czarno-białej rzeczywistości, w której dominują podziały, poczucie wyobcowania, frustracja, pogarda, wstyd, poczucie winy, zazdrość, gniew, żal i lęk.

Tendencja do krytykowania, osądzania i wartościowania wszystkiego w kategoriach zero – jeden, dobry – zły, biały – czarny, moje – nie moje, nie wzięła się znikąd. Przyswoiliśmy sobie ten sposób postrzegania w wyniku wielowymiarowych interakcji z naszym otoczeniem. Nauczycieli mieliśmy wielu. Poniżej krótki przegląd najważniejszych z nich.

Ewolucja

Pierwszą i najstarszą nauczycielką była ewolucja. W trosce o nasze przetrwanie, zaprogramowała nasz mózg tak, by wychwytywał z otoczenia wszelkie zagrażające życiu bodźce. W tym celu nie tylko wyposażyła nas w skuteczne strategie radzenia sobie w sytuacjach krytycznych (walka, ucieczka czy zamarcie w bezruchu), ale nauczyła nas także nie skupiać uwagi na tym, co – z perspektywy przetrwania – było nieistotne (więcej o ewolucyjnych strategiach przetrwania przeczytasz tutaj). Nasz plastyczny mózg szybko zaadoptował się do tego algorytmu i chwała mu za to. W końcu na szali stało przetrwanie całego gatunku. Niestety, nie obeszło się bez kosztów. W wyniku utrwalanego przez wieki koncentrowania uwagi na tym, co zagrażające, nasz mózg nauczył się działać jak rzep na to, co złe, a co dobre, spływa po nim jak woda z teflonu[1]. Jeśli wydaje nam się to niedorzeczne, przyjrzyjmy się własnym preferencjom. Co wzbudza w nas ekscytację i podsyca żywe zainteresowanie: dobre czy złe wiadomości? Czy plotkując o innych skupiamy się na ich dobrych czy złych stronach? Czy słuchając różnorodnych opinii na ważny dla nas temat, jesteśmy zaciekawieni odmiennym punktem widzenia czy traktujemy je jako zagrożenie, które trzeba natychmiast zwalczyć, zniszczyć i wytępić?

Kultura

Drugim ważnym źródłem programowania naszej psyche jest szeroko pojęta kultura, a w szczególności jej trzy podstawowe składowe czyli: wychowanie, edukacja i religia. Każdy z tych obszarów, na swój sposób, ugruntował w nas przekonanie, że akceptacja i aprobata ściśle zależą od naszej skłonności do wywiązywania się z odgórnie narzuconych standardów. Niezwykle skuteczny w tym zakresie był (i jest nadal) nieśmiertelny system kar i nagród. Już od najmłodszych lat uczyliśmy się, że za bycie posłusznym, uczynnym i grzecznym, otrzymywaliśmy słowa uznania oraz uskrzydlające pochwały. Gorzej było wtedy, gdy psociliśmy lub, nie daj Bóg, zrobiliśmy coś głupiego. Wtedy dostawaliśmy za swoje – każdy na swój sposób. W szkole nie było lepiej. Przeciętny nauczycielski feedback sprowadzał się (i nadal w dużej mierze sprowadza) do podkreślonych na czerwono błędów i uwag w dzienniczku. To, co zrobiliśmy dobrze, pomijano milczeniem. Do dziś wielu z nas dźwięczy w uszach beznamiętne: „Siadaj, pała!”. Nie inaczej sprawy miały się z religią. Nauka o miłosiernym Bogu nierzadko ograniczała się do analizowania naszej grzeszności i straszenia piekłem.

Wychowanie w dualistycznym systemie kar i nagród szybko uczyniło z nas kompetentnych sędziów. W rezultacie, staliśmy się niebywale biegli w osądzaniu, krytykowaniu i atakowaniu wszelkich zachowań, osób i zjawisk niezgodnych z naszym uwewnętrznionym kodem moralnym. Efektów nie trzeba daleko szukać. W skali makro silna potrzeba dochodzenia sprawiedliwości sankcjonuje wojny, ataki terrorystyczne, podziały, brak dialogu, przemoc i agresję. W skali mikro rodzi autodestrukcyjne przekonania i brak poczucia wewnętrznej integralności, co kładzie się cieniem na wszystkie dziedziny życia. Wystarczy przyjrzeć się jakimi jesteśmy rodzicami, nauczycielami, szefami, trenerami, współpracownikami, doradcami i liderami. Do czego lgniemy a co budzi w nas odrazę? Które zachowania nagradzamy a które piętnujemy i dlaczego?

Mając na względzie, co powyżej, nie powinno nas dziwić, że obrośliśmy grubą skórą. Wielu z nas uwierzyło, że trzeba być czujnym i przygotowanym na najgorsze. W końcu, lepiej się miło rozczarować, niż niemile zaskoczyć, czyż nie? Uwierzyliśmy, że płacz to oznaka słabości, nie smutku. Że bardziej opłaca się stosować do zasad niż próbować być kreatywnym. Że na sukces trzeba zasłużyć. Że nasze potrzeby są mniej ważne niż innych. Że nie można się złościć. I wreszcie, że ludziom nie można ufać, bo są, w większości, obłudni, oceniający i źli. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że uwewnętrzniliśmy ten sposób myślenia. W rezultacie, nie tylko sami surowo oceniamy innych, ale i siebie traktujemy po macoszemu. Wystarczy wsłuchać się w narrację naszego wewnętrznego krytyka.

Wewnętrzny krytyk

Wewnętrzny krytyk to nic innego jak ów niecichnący głos w głowie, który nieustannie analizuje nasze poczynania natychmiast dając nam znać, co o nich myśli:

  • „Ale fryzura! Chyba tak nie wyjdziesz?!”
  • „Ta prezentacja jest beznadziejna. Jesteś do niczego!”
  • „Mażesz się jak baba.”
  • „Chyba nie sądzisz, że ktokolwiek będzie to czytał/oglądał/kupował/podziwiał?! Oszczędź sobie wstydu!”
  • „W tej sukience wyglądasz jak trzydrzwiowa szafa.”
  •  „Co z ciebie za ojciec/matka…?”
  •  „Jak się na to odważysz, zjedzą cię żywcem!”
  •  „Daruj sobie. Jesteś na to za stary”
  •  „Nikt nie może o tym wiedzieć. Pomyślą, że jesteś idiotą. I słusznie.”
  • „Trzeba było wybrać inaczej.”
  • Itp. Itd. Gra muzyka.

Wbrew pozorom – choć potwornie trudno w to uwierzyć – intencje krytyka są… dobre. Jego głównym celem jest zapewnienie nam bezpieczeństwa i akceptacji w grupie[2]. Wybiegając niejako przed orkiestrę uprzedza zniewagi, które potencjalnie moglibyśmy usłyszeć z ust innych. W ten nieudolny sposób próbuje nas ochronić przed niepotrzebną kompromitacją, wstydem i rozczarowaniem. Niestety, my zazwyczaj nie odbieramy tego w ten sposób (nie dziwne zresztą) i utwierdzamy się w przekonaniu, że faktycznie jesteśmy beznadziejni i bezwartościowi. W rezultacie, głos krytyka nie tylko fatalnie wpływa na nasze samopoczucie i samoocenę, ale odziera nas z wiary we własne możliwości, kwestionuje talenty, blokuje rozwój, powstrzymuje przed podejmowaniem działań i napawa ogólnym zniechęceniem.

Projekcja

Kolejnym częstym mechanizmem, do którego nieświadomie uciekamy się w obawie przed wrogą reakcją otoczenia, jest projekcja. Zjawisko to ma różne konotacje, ale w dużym uproszczeniu oznacza przypisywanie innym własnych cech, emocji, skłonności, intencji, myśli czy poglądów których, z różnych powodów, nie potrafimy uznać w sobie. Projekcja może mieć charakter pozytywny jak i negatywny. Jeśli dobrze przyjrzymy się temu, co irytuje, drażni lub wybitnie imponuje nam w innych, istnieje duże prawdopodobieństwo, że będą to te same cechy, z którymi sami mamy kłopot. Innymi słowy, projekcja pomaga nam nienawidzić w innych tego, czego nienawidzimy u siebie i amortyzować własne braki. Na przykład, dużo łatwiej jest oceniać i tępić wszelkie przejawy agresji w drugiej osobie, niż przyznać się przed sobą do stosowania przemocy. I na odwrót. Wygodniej jest umniejszać siebie w obliczu cudzej wielkości i chwały niż uznać własne lenistwo, obawy czy brak gotowości do podejmowania zmian.

Zanim nasz wewnętrzny krytyk zdąży nas za to zbesztać, przyjrzyjmy się co łączy i napędza oba te mechanizmy. Zarówno samokrytyka jak i projekcja służą nam do ochrony naszego wizerunku i dobrego samopoczucia. Oba, choć każde na swój sposób, pomagają ukryć lub wyprzeć z naszej świadomości to, czego się wstydzimy, czego w sobie nie tolerujemy lub czego boimy się pokazać światu. Nietrudno domyślić się, że stoją za tym różnego rodzaju lęki i obawy. Najpotężniejszym z nich jest lęk przed odrzuceniem.

Lęk przed odrzuceniem

Lęk przed odrzuceniem to jedno z najbardziej paraliżujących uczuć z jakimi zmaga się na co dzień nasza psyche. Ma to swoje ewolucyjne uzasadnienie. W zamierzchłych czasach odrzucenie przez grupę czy stado było równoznaczne z wyrokiem śmierci. Wykluczony samotnik prędzej czy później kończył marnie w paszczy wygłodniałego drapieżnika. Ewolucja, w trosce przetrwanie, zaprogramowała nasze mózgi tak, byśmy nigdy o tym nie zapomnieli. I choć dziś nie grozi nam pożarcie, to ten sam lęk rozgrywa się na innych, dużo subtelniejszych, poziomach.

Współcześnie, odrzucenie może mieć wiele odcieni i wiele twarzy. Przejawia się w takich zachowaniach jak obrażanie się, wyśmiewanie, szydzenie, milczenie, zerwanie relacji, wykluczenie, ostracyzm, marginalizacja czy izolacja. To dlatego tak bardzo nas boli i napawa gniewem, gdy ktoś zwalnia nas z pracy, odrzuca nasz projekt, zrywa z nami kontakt, podejmuje decyzję o rozwodzie, ucieka się do zdrady, krytykuje nasz wygląd czy hejtuje twórczość. Tego typu zachowania kojarzą nam się jednoznacznie i sprawiają, że czujemy się nie tylko potwornie zranieni, ale i zagrożeni. Z tego właśnie powodu odruchowo zaczynamy się bronić, najczęściej odpłacając się pięknym za nadobne. I koło… znów się zamyka.

Rodzi się więc pytanie: czy w dzikiej dżungli zwalczających się „mojszych” i „twojszych” racji istnieje coś, co nas wszystkich łączy, nie dzieli? Czy istnieją jakieś uniwersalne prawdy i wartości, pod którymi każdy z nas mógłby się podpisać i którymi byłby skłonny obdzielić świat? Aby odpowiedzieć na to pytanie, potrzebujemy raz jeszcze wzbić się na orbitę i spojrzeć na wszystko oczami Ziemianina.  

Co nas łączy?

Okazuje się, że jako Ziemianie – pomimo dzielących nas różnic – w pewnych kwestiach pozostajemy bezsporni. Wszyscy chcemy być zdrowi, bezpieczni, szczęśliwi i wolni od cierpienia. Wszyscy potrzebujemy uwagi, akceptacji i miłości. Wszyscy łakniemy szacunku, równości i wolności. Wszyscy potrzebujemy poczucia przynależności – a na najgłębszym poziomie – wszyscy pragniemy zrealizować swój potencjał i nadać swojemu – ograniczonemu w czasie pobytowi na Ziemi – właściwy kierunek i sens. Coś znaczyć. Czegoś dokonać. Czemuś się przysłużyć. Coś istotnego po sobie pozostawić. Nasze rozgoryczenie, lęk, żal, gniew, pogarda, frustracja, poczucie winy, zazdrość czy wstyd wynikają z pogwałcenia lub zaniedbania tych fundamentalnych i uniwersalnych pragnień – zarówno przez nas samych, jak i przez nasze otoczenie.

Dlatego warto zmierzyć się z dużo szerszym i głębszym pytaniem: Kim tak naprawdę jestem i co tutaj robię? Ile zależy ode mnie a ile od zewnętrznych okoliczności? I wreszcie, jaki mam osobisty wpływ na kondycję ludzkości i całego świata? Znalezienie odpowiedzi na te pytania nie jest oczywiście proste. Z reguły zajmuje nam to całe życie. Od czegoś trzeba jednak zacząć. Pierwszym i najważniejszym krokiem, który możemy wykonać, jest wzięcie odpowiedzialności za siebie i swoje wybory.

Czym jest odpowiedzialność?

Słowo „odpowiedzialność” pochodzi od łacińskiego czasownika respondere – co w dosłownym tłumaczeniu znaczy „odpowiadać”. Odczasownikowa forma wskazuje na dwie istotne kwestie. Po pierwsze, zobowiązuje do podjęcia ukierunkowanego działania, po drugie wymaga uczciwego zmierzenia się z konsekwencjami jakie wywrze ono na otaczającym nas świecie. Każda akcja wywołuje bowiem konkretną reakcję (tj. odpowiedź otoczenia), uruchamiając kaskadę następujących po sobie zdarzeń. Biorąc pod uwagę, że jest nas blisko 8 miliardów i każda, nawet najmniejsza, aktywność prowokuje określoną reakcję, naprawdę warto dobrze zastanowić się, co i po co decydujemy się robić, mając przy tym na względzie, że brak działania również jest wyborem i ma swoje daleko idące konsekwencje. Co to oznacza w praktyce?

W praktyce, odpowiedzialność to świadome podejmowanie działań z uwzględnieniem ryzyka jakie się z tym wiąże. To gotowość do zmierzenia się z faktem, że nie wszystko jesteśmy w stanie przewidzieć i zgoda na to, że możemy się mylić. To wybór jednej z dostępnych ścieżek, bez oglądania się za siebie. To umiejętność cieszenia się zyskiem, przy jednoczesnym godzeniu się ze stratą. To także wysiłek związany z pogłębianiem wiedzy, samodzielnym wyciąganiem wniosków i uczeniem się z własnych i cudzych zwycięstw i porażek.

Odpowiedzialność to również zobowiązanie do przekraczania własnego egoizmu z jednoczesnym poszanowaniem własnej i cudzej odrębności i integralności. Nie jesteśmy odgórnie sterowalnymi robotami, które myślą tak samo, mówią tak samo i wierzą tak samo.

Nasze człowieczeństwo, niepowtarzalność, geniusz i piękno nie polegają na wiernym kopiowaniu i bezmyślnym powielaniu jednej, słusznej wersji, ale na umiejętnym integrowaniu, weryfikowaniu i scalaniu istniejących różnic. Różnorodność jest bogactwem, nie zagrożeniem. Poszerza horyzonty, uzupełnia brakującą wiedzę i pokazuje to, na co sami nigdy byśmy nie wpadli. Nie oznacza, że mamy bezkrytycznie przyjmować wszystko, co do nas dociera. Bynajmniej! Od tego mamy rozum i sumienie, aby systematycznie i umiejętnie oddzielać ziarna od plew.

Pomoże nam w tym nie tylko odwaga, ale przede wszystkim pokora. Każdy z nas musi wykrzesać jej z siebie choć tyle, by uznać, że istnieją rzeczy, które wykraczają poza jego aktualny stan wiedzy. Jednemu nie da się bowiem zaprzeczyć: każdy punkt widzenia ściśle zależy od punktu siedzenia. Punktów obserwacyjnych jest zaś tyle, ile ludzi na świecie. Obstawanie przy tym, że ze wszystkich ziemskich istot, to akurat nas usadzono w miejscu, z którego roztacza się panoramiczny (czytaj: jedyny prawdziwy) widok, zakrawa nie tylko na pychę, ale i szaleństwo. No, chyba, że siedzimy na pokładzie stacji kosmicznej krążącej po ziemskiej orbicie. Ręka w górę, kto tego doświadczył…

Wspólne człowieczeństwo

Jeśli nie potrafimy otworzyć się na nowe, inne i nieznane z poziomu głowy (co każdemu może się zdarzyć – umysł naprawdę ma swoje ograniczenia), to wsłuchajmy się w nasze serca. Wbrew pozorom życzliwość to nasz naturalny stan. Urodziliśmy się po to, by kochać, to w ciągu życia nauczyliśmy się nienawidzić[3]. Z poziomu serca intuicyjnie rozpoznamy, że tak naprawdę, więcej nas łączy niż dzieli. Każdy z nas czegoś pragnie, o czymś marzy, na coś liczy i w czymś pokłada nadzieję. Każdy z nas coś przeżył, czegoś dokonał, z czymś się zmaga i z czymś próbuje się ułożyć. Każdy coś lub kogoś stracił, czegoś się boi, czegoś żałuje i o czymś chciałby zapomnieć. Cierpienie nie omija nikogo.

Uprzytomnienie sobie naszego wspólnego człowieczeństwa może rozpalić w nas tylko jedno – żywy płomień współczucia. To właśnie współczucie jest spoiwem, które łączy nasze życia i cementuje różnice. To ono niesie ze sobą miłość, radość, wdzięczność i spełnienie. To ono uzdrawia świat i czyni go bezpiecznym. Wszelka agresja, arogancja, podziały i hejt przypominają mechanizm choroby nowotworowej, która – w wyniku niekontrolowanego dzielenia się komórek – destabilizuje cały organizm i systematycznie go wyniszcza. Jeśli nie powstrzymamy narastających podziałów, unicestwimy cały organizm, w tym i zdrowe komórki. Dlatego przebudzenie się, wzięcie odpowiedzialności za dokonywane wybory i współpraca wydają się właściwym kierunkiem.

Misja i przeznaczenie

Naszą najwyższą i najważniejszą misją i przeznaczeniem jest bowiem służba. To odpowiedź na pytanie: „jak mogę służyć?” daje dostęp do pełni naszych możliwości i nadaje życiu właściwy kierunek i sens. Drogowskazem są nasze talenty, zamiłowania, zdolności i pasje. Paliwem – entuzjazm, wytrwałość i… rzetelna praca. Służyć możemy na wiele różnych sposobów: wychowując dzieci, wypiekając chleb, projektując domy, wznosząc budowle, prowadząc restauracje, komponując muzykę, sadząc drzewa, sprzedając kapcie, produkując zabawki, prowadząc szkołę, pisząc książki, występując na scenie czy szyjąc ubrania. Służymy światu ucząc, lecząc, tworząc, licząc, inspirując, bawiąc, odkrywając, zatrudniając, produkując, sprzedając, sprzątając, trenując, opiekując się i doradzając.

Innymi słowy, służba oznacza wzięcie odpowiedzialności za siebie, swoje życie, wybory i talenty oraz wykorzystanie ich dla dobra świata. Tylko tak pojęta samorealizacja daje prawdziwą radość, satysfakcję, spełnienie i sens. A im więcej szczęśliwych i spełnionych ludzi na Ziemi, tym lepiej będzie nam się razem żyło. Wszystko jest bowiem ze sobą połączone, wzajemnie na siebie wpływa i od siebie zależy. Ważne, żeby pamiętać, że nasz osobisty wkład – jakikolwiek by nie był – jest na wagę złota. Każdy z nas jest niezastąpiony. Inaczej… nie byłoby go tutaj. Marie Forleo w książce Wszystko da się ogarnąć ujęła to w ten sposób:

Bóg, energia kosmiczna, natura, wyższa inteligencja (bez względu na to, jak ją nazwiesz i w co wierzysz) nie tworzy nowych przedstawicieli gatunku ludzkiego ot tak, z przyzwyczajenia. Żadna inna osoba na świecie nie ma i nigdy mieć nie będzie tego niepowtarzalnego zestawu talentów, mocnych stron, perspektyw, sposobów działania i umiejętności, co ty.  (…) Jeśli więc nie weźmiesz się w garść i nie zaczniesz robić, co podpowiada Ci serce, świat straci coś niezwykłego, niezastąpionego… Ciebie[4].”  

A zatem, drogi Ziemianinie, czy w to wierzysz czy nie, jesteś naprawdę potężną, twórczą istotą, która osobiście wpływa na losy tego świata. Wszystkie Twoje myśli, słowa i uczynki mają wielką moc! Twoje wybory mają znaczenie! Możesz kierować się świętym oburzeniem i rozsiewać wokół siebie niezgodę, zawiść i gniew lub wybrać życzliwość, zrozumienie i współczucie. Tylko od Ciebie zależy po co sięgniesz, mając przy tym na względzie – jak poetycko ujął to twórca terapii ukierunkowanej na sens życia Victor Frankl, – że każdy Twój wybór „zostanie przekuty na fakt, na zawsze i na wieczność, stając się nieśmiertelnym śladem stopy na piasku czasu[5].

Na koniec życia, nikogo nie będzie obchodzić czy miałeś rację, ale jakim byłeś człowiekiem. Ile żyć zmieniłeś na lepsze? Ilu ludziom przyniosłeś ulgę w cierpieniu? Ile uprzejmych „dzień dobry” wymieniłeś z sąsiadami? Ile razy uśmiechnąłeś się do mijanego przechodnia? Czy żyłeś w zgodzie z wyznawanymi wartościami? Czy uczciwie wykorzystałeś swoje talenty? Z perspektywy końca, najistotniejsze okazują się relacje. Potwierdza to nie tylko każda żegnająca się z tym światem osoba, ale i badania naukowe. W reakcji na katastrofy to wsparcie społeczne stanowi najlepszą ochronę przed owładnięciem przez stres i traumę[6]. Twoja przytomna obecność, uwaga i czas są najpiękniejszym prezentem jaki możesz podarować innym. Jakim więc jesteś synem, córką, matką, ojcem, dziadkiem, wnuczką, przyjacielem, sąsiadką, uczniem, nauczycielką, pracownikiem, szefową, obywatelem i Ziemianinem? Czy za twoją sprawą życie na Błękitnej Planecie staje się na co dzień odrobinę lepsze czy odrobinę gorsze? Jaki ślad na piasku czasu – na zawsze i na wieczność – zostawiają dziś Twoje stopy…?


[1] Rick Hanson, Szczęśliwy mózg. Wydawnictwo GWP. Sopot 2020

[2] Dr Kristin Neff, Jak być dobrym dla siebie. Wydawnictwo Studio Astropsychologii. Białystok 2018

[3] Dr Edith Eger, Wybór. Wydawnictwo Czarna Owca. Warszawa 2018

[4] Marie Forleo, Wszystko da się ogarnąć. Wydawnictwo Galaktyka. Warszawa 2020, (s. 259, 260)

[5] Victor E. Frankl, Człowiek w poszukiwaniu sensu. Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2009, (s. 179)

[6] Bessel, van der Kolk, Strach ucieleśniony. Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2018, (s. 103)

Przeczytaj także

Psy szczekają, karawana idzie dalej. Jak nie brać do siebie tego, co mówią o nas inni.
Nie taki stres straszny, by się w nim utopić.
Przerwa na współczucie dla siebie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *